Pandemonium - Miasto Demonów
Krąg 6 => Środek Miasta => Wątek zaczęty przez: Syriusz w Luty 10, 2014, 17:56:28
-
*Opis w budowie*
-
Wszedłem, wyjmując z torby słoik. Usiadłem, czekając na resztę.
-
Weszłam, a za mną Ian.
- Syriusz, to ja już pójdę... Mam trochę roboty. - zniknął. Usiadłam obok Syrka.
*Opis w budowie*... xD
-
-EJ! - ryknąłem, ale Ian już zniknął. Wleciał Bezan i The End.
-
- Syriusz...? - spytałam niepewnie. - Po kiego ci słoik? I kim był ten gościu?
-
-To Ian. Zwykły wilk, ale Władca go wpuścił. A to - podniosłem słoik - to nasze ognisko.
Odkręciłem słój i włożyłem do niego łapę. Wygarnąłem płomienie, które tam były i rzuciłem na ziemię. Ognik rozrósł się do rozmiarów ogromnego płomienia. Bezan usiad. Rozejrzałem się. Nikogo nie było, prócz nas.
-
Przeciągnęłam się.
-
The End położył się obok Bezana. Spojrzałem na Siennę.
-Opowiesz nam?
-
- O Niemczech? - zamrugałam. Położyłam się. - Czekaj, se coś przypomnę... (xD)
-
Przewróciłem oczami.
-Jakaś legenda, coś...?
-
- Noo... Jest ich parę... Ale może lepiej najpierw wy coś opowiecie? - zaproponowałam, patrząc na nich.
Na szkolnym kompie to mnie wypali, na tablecie również... xD
-
-Nieeee...Ja muszę skumulować myśli...
-
-No dobra, mam. Może być legenda o Kryształowym wilku? - spytałem.
Bezan i The End jękneli; słyszeli tę historię już tyle razy, że wychodziła im uszami.
-
- Pewnie. - ucieszyłam się jak dziecko na widok tony czekolady. - Nigdy o tym nie słyszałam. Jak narazie, moje legendy są dosyć marne... Nic mi do łba nie przychodzi... Tylko Hitler, bracia Grimm... Gadaj, bo ja ni wim co.
-
-Okej. Jest w Pandemonium legenda, że kto zobaczy Kryształowego Wilka, ten może zostać ''uzdrowiony'' - tzn. zmienić się w zwykłego wilka. Kryształowy Wilk, według legendy, może też zmienić zwykłego wilka w wilka Anioła lub wilka Demona. Niewielu go widziało, a ci, co go zobaczyli, zaginęli po kilku godzinach, zdążywszy tylko powiedzieć o widziadle partnerowi.
-
Podreptałam bezwiędnie przednimi łapami w miejscu, czekając na dalszą część historii.
- A kto jest twoim partnerem? - spojrzałam na niego z ciekawością. - A, i potem opowiedz tę historię o Władcy, okieu?
-
-Moim jest Kuji. Ty też niedługo będziesz musiała znaleźć partnera. Chwila... - coś mi zaświtało. - ...Chcesz, żebym opowiedział tę długaśną historię o Władcy? - jęknąłem.
-
- Ehe - przytaknęłam zadowolona. - A potem mogę cuśtam wygrzebać z pamięci o Hitlerze...
-
-Uch. Legend o Władcy jest kilka...dziesiąt. Jedna z nich mówi, że Władca był kiedyś potężnym bytem, mieszkającym w kosmosie, że pochodzi z innej galaktyki. Przynajmniej dopóki nie postanowił podbić Ziemi.
-Był na niej kiedyś - właściwie to odkąd Ziemia Istnieje. - Wtrącił Kuji, który pojawił się obok ogniska niezauważony.
-Uderzył więc kometą w naszą planetę, ale kiedy na nią przybył, okazało się, że wszystkie gady wymarły - oprócz kilku, które nie były zwykłymi zwierzętami, a potężnymi smokami - a ludzi, zwierząt, wilków Anioła i demonów jeszcze nie ma. - Ciągnąłem, nie zwracając na niego uwagi. - Zaszył się więc pod ziemię, aby na nich poczekać, budując jednocześnie Miasto Demonów - Pandemonium. Stworzył także demony: Didericka, Dyrektora i kilku innych, nie w tym jednak sensie, w jakim demony stwarzają swoich potomków.
-
Słuchałam jak zahipnotyzowana.
-
-Teraz ty.
-
Bezan nagle wyleciał.
-
Spojrzałam za nim. Zerknęłam na Syriusza.
- Widzisz? Nikt nie zechce mnie słuchać, wszyscy uciekają...(xD)
-
-Może ma coś do roboty. - machnąłem łapą. - Wciąż jestem ja i The End i chcemy cię słuchać.
-
-Ej, Sienna. - pstryknąłem waderze pazurami obok ucha.
-
Drgnęłam i spojrzałam na Syriusza spłoszona. Ze łba wyleciały mi wszystkie historie o Hitlerze, które przygotowywałam w myślach przez kilka-dni-na-zewnątrz.
-
Wszedł Bezan. Jedno skrzydło miał prawie że wyrwane, obłożone jakimiś szmatami, ciągnęło się za nim po ziemi. Demon usiadł i spojrzał wyczekująco na Siennę.
-
Otrząsnęłam się i przeniosłam wzrok na przybyłego. Uniosłam brwi.
- A tobie co się stało?
-
-Czyściec. - burknął Bezan.
-
-Ej, Sienna! Obudźże się w końcu!
-
Leząc tak przed siebie doszła do tego całego placu, czy jak mu tam. Przeciągnęła się i rozejrzała się. Wyczuła kilka innych demonów, trudno, nie jej problem. Machnęła ogonem, który, można by rzec, zlewał się z powietrzem, mieszał swymi cząsteczkami, jednak to nie była prawda. Po prostu miała taki ogon, który dawał taką iluzję, nie jej wina, tak została stworzona. Mrugnęła cicho i poprawiła obrożę na szyi, którą ledwo było widać. Mlasnęła pod nosem i usiadła, mając nadzieję, że ją spotka coś niespodziewanego.
-
Weszłam machając ogonem. Na moim pysku jak zwykle widniał ironiczny uśmieszek. Fioletowe zdobienia na futrze pobłyskiwały w świetle księżyca. Wyczułam inne wilki i uśmiechnęłam się drwiąco. Obiekty do dręczenia idealnie! Zauważyłam również swoją siostrę. Prychnęłam pogardliwie, lecz podeszłam do niej. Zerknęłam na nią. Jak zwykle ogon jej "fruwał". Pokręciłam łbem i mlasnęłam. Językiem dotknęłam nosa.
-Cześć Tsuki-powiedziałam z lekką irytacją. Zmarszczyłam brwi i zmrużyłam oczy.
-
- Witaj, Sayomi - powiedziała jak zwykle zachrypniętym głosem. Spojrzała na siostrę od łap po czubki uszu. - Masz jakiś problem, że tak mówisz z irytacją?
-
-Nie. Jest za gorąco dla mnie. Lubię chłodniejsze klimaty. Trzeba się przyzwyczaić...niestety. Wiesz, jak ja tego nienawidzę-burknęłam
-
- Nie moja wina - odburknęła burknięciu (xD). - Nie musiałaś leźć za mną, nie moja wina.
-
Mlasnęłam.
-To niby zawsze moja wina?-syknęłam.-To nie moja wina, że jestem lepsza. A że nie chciało mi się samej siedzieć to i przyszłam. Masamoto wgl. kazał mi iść z Tobą to poszłam? Logiczne! -warknęłam
-
- Nie jesteś lepsza ciełopie kanaliany, zawsze byłaś gorsza. Przecież Masamoto stworzył mnie pierwszą, więc w pewnym sensie jestem starsza, wiesz masz mnie słuchać! - warknęła głośniej. - Jeśli Ci jest tu gorąco, to idź gdzieś indziej, logiczne!
-
-No chyba ty byłaś gorsza! Masamoto stworzył Cię pierwszą na próbę i mu nie wyszłaś, dlatego stworzył mnie! Jestem od Ciebie lepsza, doskonalsza! Starsza? No i co? Nigdy Cię słuchać nie będę! Ty będziesz mnie słuchać nieudaczniku!-warknęłam i wystawiłam kły.
-
- Bla, bla, bla, super, świetnie, a teraz przymknij ryja, bo Ci zaraz wyrwę migdałki i Ci nie będzie tak miło - prychnęła i zaczęła iść powoli przed siebie.
-
-Bezużyteczna nieudana próba-prychnęłam z pogardą.
-
- SŁYYYYSZAAAAŁAAAAM! - krzyknęła, dreptając przed siebie.
-
-I O TO CHODZIŁO!!!-wrzasnęłam w odpowiedzi i uśmiechnęłam się drwiąco.
-
Usłyszałem jakieś obce demony, ale je zignorowałem. Tu ciągle ktoś coś gadał, ktoś się darł, ktoś szeptał. Nadal patrzyłem z wyczekiwaniem na Siennę.
-
Odwróciła się w stronę siostry. Cichy warkot zaczął wydobywać się z jej gardła. Po prostu była zdenerwowana. Chwila i by skoczyła na nią, żeby przymknąć ten jej pysk. Powoli zaczęła podchodzić, starając powstrzymać się od skoczenia na nią.
-
Zaśmiałam się.
-Jeden zero! Znów cię wkurzyłam!-wyszczerzyłam się w ironicznym uśmiechu. Machnęłam ogonem i wstałam.(Ja wgl. siedziałam?)
-
Bezan otrząsnął się, wyszczerzył kły, jakby coś chciał wykrztusić. Po chwili uspokoił się, położył i zmarszczył brwi.
-Tshela yana ukuthi uma wena ungezwa kusuka, Sukani kimi ekhanda.
Zrobiłem tylko do niego minę typu: :P.
-
- Nie wkurzyłaś. Ja jestem oazą spokoju - mruknęła ironicznie. - Warczę, bo warczę, taką mam naturę i taki mam kaprys, kapiszci?
-
-Taak na pewno-prychnęłam z pogardą.
-
- Tak, na pewno - przedrzeźniła ją.
-
Uniosłam brew.
-Nie idzie Ci przedrzeźnianie mnie. Jesteś niezbyt dobra.-powiedziałam złośliwie.
-
- Aż się uśmiałam. O.
-
-No i dobrze. Pfyy-prychnęłam
-
- Uhm, mozesz sobie isc? Jakos nie lubie jak ktos za mna lazi.
-
Otrząsnęłam się.
- Dobra, Hitler, znaczy Adolf Hitler urodził się 20 kwietnia 1889 w Braunau am Inn, a zmarł 30 kwietnia 1945 w Berlinie. To był niemiecki polityk pochodzenia austriackiego, kanclerz Rzeszy od 30 stycznia 1933, Wódz i kanclerz Rzeszy od 2 sierpnia 1934, przywódca Narodowo-Socjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników, Człowiek Roku 1938 według tygodnika „Time”, ideolog niemieckiej odmiany faszyzmu zwanej od jego nazwiska hitleryzmem, narodowym socjalizmem lub nazizmem – od niemieckiej nazwy partii, twórca i dyktator III Rzeszy niemieckiej, zbrodniarz wojenny, odpowiedzialny za zbrodnie przeciw ludzkości. - spojrzałam na nich, unosząc brew. - Starczy?
-
-Ja stoję, nie chodzę-zaśmiałam się drwiąco. Wystawiłam jej język. Machnęłam ogonem. Prychnęłam.
-
-Taa... - zamyśliłem się.
-Wenzani lona na? - spytał Bezan.
Rzuciłem mu zdegustowane spojrzenie.
-
- Mniejsza, po prostu przylazłaś za mną tutaj, więc łazisz za mną, więc radzę się odwalić, Yoku?
Dla niewiedzących, Yoku to po japońsku 'Dobrze', aczkolwiek Say i Tsu są z Japonii, nie Say? xD
-
-No oczywiście, że nie-powiedziałam bezczelnie.
__________________________
Hai Tsuki!
-
- Dobrze wiedzieć, na przyszłość - mruknęła.
-
Westchnęłam i pokręciłam łbem. Prychnęłam.
-
-Ini? - spytał Bezan, unosząc brwi.
-Lutho. - prychnąłem. -Ngizokutshela kamuva.
-Ngithemba kanjalo.
-Moron. - mruknąłem. Bezan prychnął.
-
Wszedłem rozglądając się.
-
- Subarashī, subarashī. Soshite ima, dochira ka to ieba, koko kara toho nanika··· anata ga okonau koto ga dekimasu nanikanode, watashi wa shiranai (https://translate.google.pl/#pl/ja/%C5%9Awietnie%2C%20super.%20A%20teraz%20je%C5%9Bli%20ju%C5%BC%2C%20to%20sobie%20id%C5%BA%20z%20t%C4%85d%2C%20bo%20co%C5%9B..%20co%C5%9B%20Ci%20kiedy%C5%9B%20mo%C5%BCe%20zrobi%C4%99%2C%20nie%20wiem.) - warknęła.
Hai, po nanika mają być te 3 kropki.. xD
-
-Dobra, Sienna, jakbyś coś chciała, to będę u Mistrza Devana. Trafisz, nie? Bezan, weź później ten ogień. - wyszedłem.
Bezan skrzywił się, składając ranne skrzydło, i położył obok ognia. The End spojrzał na Siennę.
-
Spojrzałam za Syriuszem, kiwając głową.
I so? Teraz mam już iść? xD
-
______________________
Uch, no to nie wiem...Idź do pokoju, przypomnij coś sobie i leć do Syriusza, czy coś xD
-
Kiwnęłam głową Bezanowi i The Endowi (napisało mi się 'Enderowi' xD).
- Ja lecę, czeeść. - wyszłam, kierując się ku szkole.
Dober, lecę xD Ei, tam nie było ich więcej niż dwóch, nie? O.o
-
_______________________
Bezpośrednio z tobą - nie xD
-
Wszedłem powoli. Przechadzając się niedaleko Placu, postanowiłem tu zajrzeć, choć nawet nie wiedziałem dlaczego. Stanąłem gdzieś tak po środku i rozejrzałem się.
-
Wszedłem. Trzymałem łeb nisko, starając się nie zwracać na siebie uwagi.
-
Spojrzałem na przybyłego z mieszaniną zaciekawienia i obojętności zarazem. Nagle wpadło na mnie coś brązowego z długim kościanym dziobem. Spojrzałem na moje dawno zdechłe kiwi.
- Samahani... - mruknąłem, kładąc łapę na łepku ptaka. Kiwi 'spojrzało' na mnie pustymi oczodołami, przekręcając głowę raz w jedną, a raz w drugą stronę.
-
Potarłem porożem o kamienne podłoże i rzuciłem rudemu demonowi z ptakiem wściekłe spojrzenie. Czego się tak gapi? Tylko spojrzenia innych na mnie ściąga. Rozejrzałem się dyskretnie. Na szczęście nikt się mną nie zainteresował.
-
Spojrzałem na tamtego demona jeszcze raz. Jego zachowanie nie mogło lepiej wyrażać tego, co myślał. Widać było, że nie chce zostać zauważony. Usiadłem i przygarnąłem kiwi do swojego boku.
- Co jest? - zagadałem do czerwonego. - Kłopoty?
-
-Nie. - warknąłem pod nosem, nie patrząc na pytającego. -I nic ci do tego.
-
Nie zwróciłem uwagi na to niemiłe powitanie.
- Myślę, że jednak tak. - nie wytłumaczyłem, czy chodzi mi o pierwszą odpowiedź, czy o drugą. Poklepałem kiwi po łepku i popchnąłem łapą ku demonowi. - Hani, słoneczko, przywitaj się z panem.
-
Nie zwróciłem na potencjalnego wariata i jego stuknięte kiwi uwagi. Gość wchodził mi w paradę, miałem prawo go zignorować. Niech się cieszy, że mu czegoś gorszego nie zrobię.
-
Moje kiwi-nie-kiwi podreptało do basiora, okrążyło go i wróciło do mnie, by zdać mi relację.
- Queimaduras? Queimado? Educado... - poklepałem kiwi, szczebiocąc do niego po portugalsku.
-
Z paplaniny rudego zrozumiałem tylko słowo ''Queimado'', czyli, zdaje się, ''spalony''. Ach, no tak, rudy wariat-geniusz odkrył, że mam połowę ciała sfajczoną. Super.
-
Spojrzałem na wilka. Nie zamierzałem odpuścić.
- Meu nome é Ismael. E este é Samaha. - wyciągnąłem łapę do kiwi, a ono otarło się o nią.
-
Zignorowałem go. Ukryłem się za jakąś pobliską kolumną i usiadłem.
-
Podreptałem za nim, a za mną ruszyło kiwi.
- Nossa, eu fiz algo? (Matko, zrobiłem ci co?) - spytałem, siadając przed nim, ale w bezpiecznej odległości. Samahani plątało mi się między łapami.
-
Zignorowałem go. Wyjąłem skąś bandaż i zawiązałem go na krwawiącej tylniej łapie.
-
Spojrzałem tam gdzie on i przekrzywiłem łeb na bok.
- O que você comeu uma pata? (Co ci łapę zeżarło?) - spytałem.
-
Rzuciłem wariatowi ponure spojrzenie. Odwróciłem łeb, wyglądając zza kolumny. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.
-
Machnąłem ogonem.
- Não me ignore. (Nie ignoruj mnie.) - mruknąłem żałośnie.
-
Wstałem i otrzepałem się. Złożyłem siedem ogonów w jeden, grubaśny, i ruszyłem przed siebie.
-
Dogoniliśmy go.
- Ei! Espere! (Ej! Czekaj!) - zerknąłem na niego, drepcząc obok. - Umiesz po portugalsku? - Samahani podlazło mi pod łapy, wywaliłem się przeto na ziemię. - Droga! (Cholera!) - zakląłem, zbierając się na łapy.
-
-Nie, nie umiem. - warknąłem.
-
- Maldito... - oplotłem ogonem kiwi i wcisnąłem je do torby. - A gdzie idziesz?
-
-Gdzieś. - mruknąłem.
-
- To ja też. - podjąłem natychmiastową decyzję, oczywiście bez zgody czerwonego. Zapiąłem torbę, do której wcisnąłem jakoś zdechłe kiwi i ruszyłem za basiorem.
-
Zignorowałem rudego. Wyszedłem.
-
Wybiegłem za nim, zdechłe kiwi wciąż siedziało w mojej torbie.
-
Wszedłem z powrotem, rozglądając się żałośnie. Zgubiłem gdzieś czerwonego, a nawet nie znałem jego imienia. Usiadłem na bruku, wyjmując z torby kiwi.
- Droga... - mruknąłem. - Gdzie on się podział?
Na placu niedaleko mnie pojawił się nagle granatowo-biały basior z turkusowymi detalami. Spojrzałem na niego z zainteresowaniem, naznaczając go jako kolejną ofiarę. Turkusowy rozejrzał się i również mnie zauważył, podszedł.
- Hej, mógłbyś mi pomóc...? - wyjaśnił mi pokrótce o co chodzi, po czym - gdy się zgodziłem - dotknął mnie łapą i zniknęliśmy. Moje kiwi zostało na bruku.
-
Ian pojawił się przy kiwi, czekając.
-
Wszedłem z powrotem. Rozejrzałem się, ale blond wariata nigdzie nie było. Nagle coś mi się rzuciło w oczy. Zmarszczyłem brwi. Na chodniku stał szurnięty ptak blond wariata, a obok niego granatowy wilk.
-
Ian rozglądał się, nieco nieumiejętnie ukrywając nerwowość. Kiwi nagle odbiegło od niego i zatrzymało się obok czerwonego wilka z czarnym porożem i spaloną połową ciała. Ian powiódł za ptakiem wzrokiem i dojrzał basiora. Odpowiadał rysopisowi podanemu mu przez Ysmaela.
-
Zmrużyłem oczy.
-
Ian podszedł do basiora szybkim krokiem.
- Ysmael mówił mi, że cię tu znajdę. Jesteś potrzebny.
-
Gdy basior przytaknął, Ian dotknął go łapą i zniknął. Kiwi zdążyło wskoczyć Ianowi na grzbiet.